Magnificencjo Rektorze,
Dostojny Doktorancie,
Wysoki Senacie,
Panie i Panowie!
W Liście Profesorów do Rady Wydziału Kompozycji, Interpretacji, Edukacji i Jazzu Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, który zainicjował dzisiejszą uroczystość czytamy: „(...) specyfika sztuki dyrygenckiej jako dziedziny muzycznej interpretacji zasługuje na najwyższą uwagę. Polega ona nie tylko na ożywianiu w akcie interpretacji istniejącego in potentia dzieła muzycznego, lecz nadto – co ją wyróżnia – na współtworzeniu owej artystycznej kreacji poprzez ludzki zespół, by ofiarować słuchaczowi to, co w sztuce najprawdziwsze, najcenniejsze. Ta dziedzina sztuki muzycznej wymaga – wręcz domaga się szczególnego autorytetu. (...) Piękny zwyczaj wskazywania przez środowiska akademickie godnych najwyższego uznania Autorytetów i ich nobilitacja to nie tylko przywilej, lecz dziś – w obliczu coraz bardziej jawnej promocji pseudosztuki i pseudokultury – wręcz moralny obowiązek spoczywający na tych gremiach. Czas, by do tej szczególnej akademickiej formuły powrócić i korzystając z nadanego nam przywileju objąć nią osobę jednego z najwybitniejszych dyrygentów drugiej połowy XX wieku – STANISŁAWA SKROWACZEWSKIEGO”.
Dorobek Dostojnego Doktoranta jest wszechstronny i niezwykły również ze względu na rzadką komplementarność reprezentowanych dyscyplin. W historii muzyki znane są przypadki kompozytorów, którzy sięgają po batutę najczęściej z przekonania, że będą lepszymi interpretatorami własnych utworów niż ich koledzy-dyrygenci, są też tacy, których sztuka dyrygencka pochłania na tyle, że zawieszają komponowanie oddając się jej całkowicie we władanie. Skrowaczewski przez całe swe długie życie, z wyjątkiem kilkuletniej przerwy na początkowym etapie kariery amerykańskiej, komponuje dyrygując i dyryguje komponując, uznając zarazem obie dyscypliny jako dwie skrajnie przeciwstawne sfery – dwa osobne światy, które „siebie wzajemnie nie kochają”. Lista jego kompozycji – około siedemdziesiąt pozycji – jest doprawdy imponująca, biorąc pod uwagę intensywność działalności dyrygenckiej, czasu i energii jej poświęconej. Swój pierwszy utwór na orkiestrę – Uwerturę w stylu klasycznym skomponował w wieku siedmiu lat. Jako dziesięciolatek – zupełny autodydakta, był już autorem kilku sonat fortepianowych, Sonaty na skrzypce i fortepian, Uwertury, Symfonii D-dur oraz Kwartetu smyczkowego. Po wojnie zostaje laureatem kilku znaczących międzynarodowych konkursów kompozytorskich: w Liège za III Kwartet smyczkowy, Konkursu im. Szymanowskiego za Uwerturę 1947, a jego Suita symfoniczna na orkiestrę smyczkową w 1956 roku zdobyła Złoty Medal na Konkursie Kompozytorskim w Moskwie. Jest autorem m.in. pięciu symfonii, Koncertu na orkiestrę, opery, baletu, wielu koncertów instrumentalnych, kilku kwartetów smyczkowych, a także muzyki teatralnej i filmowej, m.in. do filmu Król Maciuś I. Imponująco przedstawia się lista instytucji zamawiających u kompozytora utwory. Znajduje się na niej wielokrotnie Philadelphia Orchestra, Minnesota Orchestra oraz wiele znaczących instytucji muzycznych w USA – np. Music for Winds, która zostanie wykonana na jutrzejszym koncercie NOSPR, została zamówiona przez konsorcjum, w którego skład wchodzą: Massachusetts Institute of Technology, New England Conservatory, Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken, Minnesota Orchestra, University of Minnesota, Yomiuri Nippon Symphony Orchestra, Orchestra of Indian Hill, University of Southern California oraz Bruckner Orchester Linz. Dwukrotnie utwory Skrowaczewskiego były nominowane do Nagrody Pulitzera – w 1997 roku Passacaglia Immaginaria na orkiestrę oraz w 1999 roku Koncert na orkiestrę, zaś Ricercari Notturni otrzymały nagrodę Kennedy Center Friedheim. Skrowaczewski przyznaje, że trudno mu zrozumieć kolegów, którzy potrafią rano dyrygować na próbie, a po południu komponować w hotelu. „Praca kompozytorska – mówi – rzeczywiście wymaga całkowitego zamknięcia się na otaczający świat, po to, by skupić się wyłącznie na własnym wnętrzu. (...) Aby usiąść do komponowania muszę ‘być oczyszczony’. Najlepszym sposobem jest kilkudniowy wyjazd na narty albo w góry na wspinaczkę. Po kilku dniach wiszenia na linie nad przepaścią, gdy człowiek drży ze strachu, bardzo szybko zapominam o Mozarcie, Brucknerze – staję się wówczas wolny do komponowania”.
Owa niezwykła symbioza dwóch postaw twórczych, dwóch równoległych światów i osiągnięć scala się w jedno, tworząc niepowtarzalny życiorys Stanisława Skrowaczewskiego, wybitnego Artysty – polskiego dyrygenta i kompozytora, który stał się obywatelem świata, a od dziś będzie także honorowym doktorem Akademii Muzycznej w Katowicach. Stanisław Skrowaczewski należy do twórców – kompozytorów i dyrygentów, którzy lokują swoje powołanie w wymiarze zgłębiania istoty sztuki i poszukiwania sensu jej istnienia. O wypełniającej niemal całą przestrzeń jego życia Muzyce powie tak: „Dla mnie sztuka jest dialogiem z nieznanym. Dialog ten zawiera w sobie wszystkie fundamentalne niepokoje człowieka – sens życia i śmierci, miłości i okrucieństwa, poświęcenia i odkupienia – w ciągłej nadziei poznania tego, co nie może być poznane. (...) Muzyka jest najbardziej tajemniczą ze sztuk. Spowita jest czymś poważnym, dalekim od rzeczywistości życia. Jej dusza ukazuje się tylko tym, którzy tego pragną i są skłonni przejść przez kolejne stopnie wtajemniczenia. Sala koncertowa powinna być świątynią, gdzie muzyka prowadzi nas stopniowo od świeckiego życia w świat nadzwyczajności, ku życiu najskrytszemu”.
Stanisław Skrowaczewski przyszedł na świat 3 października 1923 roku we Lwowie, jako drugie dziecko Zofii i Pawła Skrowaczewskich. Matka była koncertującą pianistką, ojciec – laryngolog był miłośnikiem opery, a jednocześnie wielkim zwolennikiem domowych koncertów. Odbywały się one regularnie z udziałem matki i jego kolegów lekarzy. Atmosfera domu uwrażliwiała małego Stasia na muzykę i umożliwiała mu kontakt z nią od wczesnego dzieciństwa. „Wszystko zaczęło się, gdy miałem siedem lat. Usłyszałem wtedy przypadkowo po raz pierwszy muzykę Brucknera. Szedłem ulicą, poza centrum miasta, kiedy z otwartego okna usłyszałem dźwięki. Nie wiedziałem co to jest – jaki utwór, jaki kompozytor? Stałem pod oknem uderzony muzyką. Ta harmonia, melodia, współbrzmienia – to był szok. Wróciłem do domu w transie. Rodzice się zorientowali, że coś się ze mną dzieje. Zmierzyli mi gorączkę – blisko 40 st. C. W łóżku przeleżałem dwa dni. Majaczyłem, bredziłem. Mój ojciec nie mógł znaleźć przyczyny choroby. Zwołał konsylium. Przyszli dwaj inni lekarze. Oglądali mnie, dyskutowali. A ja cały czas byłem w transie, byłem w niebie, świat dla mnie nie istniał. Potem okazało się, że przez otwarte okno słyszałem Adagio z VII Symfonii Brucknera. I od tej pory moja fascynacja Brucknerem trwa”.
Niebawem po tym zdarzeniu rozpoczął przygodę z komponowaniem. W wieku jedenastu lat daje swój pierwszy recital fortepianowy transmitowany przez lwowskie radio. Trzynastoletni Staś debiutuje w roli dyrygenta i pianisty prowadząc od fortepianu orkiestrę w III Koncercie fortepianowym Beethovena. Lata wojny przeżył w podziemiu, grając w zespole kameralnym na skrzypcach i podsłuchując próby orkiestry, koncerty bowiem były zarezerwowane wyłącznie dla Niemców. Przychodził także na domowe zajęcia z filozofii do Romana Ingardena. Jak sam powiada – „dyskutowaliśmy o pryncypiach. Dużo czasu poświęciliśmy na rozmowy o sensie oddziaływania muzyki i sztuki na człowieka”. Aby przeżyć, zatrudnił się w instytucie profesora Weigla jako karmiciel wszy. Pod koniec wojny ukrywał się w klasztorze u Bernardynów, potem we własnym domu w spiżarce, do której wchodziło się po drabinie. Tak spędził trzy tygodnie czytając książki. Następuje ciąg wydarzeń, które dowodzą niezwykłej intuicji profesorów Konserwatorium we Lwowie, dalekiej od zbędnych formalności w ocenie talentu młodego kompozytora. Mogłyby one zresztą stać się przedmiotem niejednego scenariusza filmowego. Mimo braku studiów Skrowaczewski zgłasza się do konserwatorium, by zdać dyplom eksternistycznie. Zamknięto go w pokoju z zadaniem napisania utworu na fortepian. Komisja nieco skonsternowana orzekła, że utwór jest zanadto dysonansowy i nowoczesny, lecz przyznała od razu dwa dyplomy – z kompozycji i dyrygentury. Niemal nazajutrz, w grudniu 1945 roku rodzina Skrowaczewskich pozostawiwszy cały dobytek, w pośpiechu opuszcza Lwów i udaje się do Opola. W bydlęcych wagonach, na stojąco, bez jedzenia, popijając wodę z topniejącego śniegu odbywa sześciodniową podróż. Stanisław wysiada już w Krakowie i udaje się do krakowskiego konserwatorium. Przedstawia swoje prace, dyplomy i... zostaje zatrudniony jako asystent Waleriana Bierdiajewa. Spotyka się z Romanem Palestrem, pokazuje mu swoje utwory. Zaledwie kilka miesięcy później zostaje dyrygentem opery i filharmonii we Wrocławiu. W następnym roku po jednym z koncertów w Warszawie radca Ambasady Francuskiej proponuje młodemu artyście trzytygodniowe stypendium Rządu Francuskiego na Sorbonie. Skrowaczewski wyjeżdża do Paryża. Kontaktuje się na miejscu z Nadią Boulanger, która namawia go do pozostania w Paryżu na dłużej i pomaga załatwić wszystkie formalności. Skrowaczewski jest zauroczony Nadią, jej przenikliwością w czytaniu partytury. Chodzi na przyjęcia do jej domu, tam spotyka wielu znanych artystów, często spotyka się z Igorem Strawińskim, z którym mieszka w tym samym hotelu. Zakłada z grupą przyjaciół-kompozytorów Grupę „Zodiaque”. Przez cały czas pobytu w Paryżu spotyka się z Pawłem Kletzkim i bierze u niego lekcje dyrygentury. W roku 1949 zostaje wezwany przez ambasadę do powrotu do Polski. Po przyjeździe odebrano mu paszport i na kilka lat, do 1956 roku pozbawiono możliwości wyjazdu za granicę. Traci ofertę koncertów w Paryżu i Londynie. Niemalże prosto z Paryża przyjeżdża do Katowic, by jako 26-letni dyrygent objąć stanowisko dyrektora artystycznego katowickich filharmoników. Od razu rozpoczyna pracę nad repertuarem, przygotowując co tydzień nowy koncert. Świadom poziomu katowickiej „Radiówki” konkuruje z nią programami, utrzymując jednak stały kontakt z jej szefostwem – Grzegorzem Fitelbergiem i Janem Krenzem. Po wielu latach Skrowaczewski tak wspomni czas katowicki: „Nic tak nie rozwija dyrygenta, jak stała praca z zespołem. Co tydzień trzeba przygotować nowy program, co tydzień więc pojawiają sie nowe trudności do pokonania. Do dziś bardzo cenię sobie tamte lata. Rozwijałem orkiestrę (...) Sięgałem więc po Bacha, Beethovena, Brucknera, Mahlera i Straussa. Na utworach tych kompozytorów zdobyłem warsztat dyrygencki. Poprowadziłem ogromną ilość koncertów...”. Był to jednak czas cenzury. Jej zapisy i restrykcje dotykały szczególnie utworów nowych. Dzisiaj brzmi to może komicznie, ale dyrektor filharmonii i z tym radził sobie nieźle. W książce Byłem w niebie tak o tym opowiada: „Starałem się przechytrzyć muzyczną cenzurę. (...) Kiedy chciałem wykonać Koncert skrzypcowy Albana Berga, który zadedykowany jest: ‘Dem Andenken eines Engel’ – co znaczy ‘Pamięci anioła’, powiedzieliśmy cenzorowi, że utwór jest dedykowany Engelsowi. Udało się, graliśmy i nikt nas nie zaaresztował. Potem przygotowałem III Symfonię Honeggera, poświęconą Pro Helvetii. Powiedziałem cenzorowi, że Pro Helvetia jest szwajcarską partią komunistyczną. I znowu się udało”. Przez dwa sezony, w latach 1955-1957 był dyrektorem artystycznym Filharmonii Krakowskiej. W tym czasie bierze udział w Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim Akademii Santa Cecilia w Rzymie. Wygrywa go i otrzymuje po raz drugi szansę na karierę międzynarodową. Po latach wspominać będzie rzymski konkurs: „Orkiestra włoska nie była dobra. Musiałem ‘dusić’ muzyków. Zmieniałem smyczki, tłumaczyłem, co jest źle grane. Mówiłem spokojnie, ale dosadnie. I to widocznie spodobało się jurorom”. Nagroda finansowa nie była wielka. Plonem konkursu były za to koncerty we Francji, Anglii oraz wielomiesięczne, powtarzane przez kilka lat tournées po Włoszech. O tamtym czasie napisze: „Musiałem za każdym razem sprawdzać się jako dyrygent. Udowadniać, że jestem dobry. Zresztą, do końca życia muszę to robić. To już taki zawód”. W 1957 roku przyjeżdża do Polski na koncerty wraz ze swoją słynną orkiestrą z Cleveland George Szell. Stanisław Skrowaczewski wita gościa na dworcu w Katowicach. Wybitny dyrygent słyszał już o młodym utalentowanym zwycięzcy rzymskiego konkursu. Spotykają się. Skrowaczewski pokazuje swe partytury. W efekcie tych spotkań George Szell zaprasza polskiego dyrygenta na koncerty do Cleveland. W listopadzie 1958 roku Skrowaczewski debiutuje w Ameryce. Następnego dnia po koncercie w prasie ukazuje się recenzja: „Z rewelacyjnym wyczuciem czasu, dynamiczny ambasador dobrej woli z Polski, w tydzień po śmierci polskiego dyrygenta Artura Rodzińskiego wstąpił na podium The Severance Hall. Młody, szczupły trzydziestopięcioletni dyrygent Warszawskiej Filharmonii poprowadził Orkiestrę z Cleveland elektryzując publiczność, dowodząc, że polska muzyczna tradycja jest zawsze żywa. Jeśli Cleveland opłakuje odejście Rodzińskiego – swego byłego dyrygenta, to jednocześnie wiwatuje na nadejście Skrowaczewskiego”. W ten oto sposób polski dyrygent poprowadził w swym amerykańskim debiucie jedną z najlepszych orkiestr świata. Przypomnijmy, że był to czas, gdy oprócz Szella gościnnymi dyrygentami tej orkiestry byli Fritz Reiner i Eugene Ormandy. Dwie godziny po ukazaniu się recenzji zadzwonił do Skrowaczewskiego Arthur Judson – menadżer, który „trząsł życiem amerykańskich dyrygentów” – i zaproponował współpracę. W ciągu kilku godzin przyszło zaproszenie na koncerty do Cleveland, Nowego Jorku, Pittsburgha i Cincinnati. To było niezwykłe – stwierdza Skrowaczewski – zazwyczaj trzeba o to walczyć latami. Na dodatek, nie wiedząc o tym, był obserwowany na próbach i koncertach przez przedstawicieli zarządu orkiestry w Minneapolis, którzy wkrótce zaproponowali mu objęcie Minneapolis Symphony Orchestra po wspaniałych poprzednikach: Dimitrim Mitropoulosie, Ormandym i Antalu Dorátim.
W roku 1960 Skrowaczewscy decydują się na wyjazd z Polski. Decyzję tę przyspieszyła sytuacja polityczna i kolejne restrykcje podjęte przez polskie władze. Okoliczności wyjazdu opisze tak: „...nie chcieli nam dać paszportu na wyjazd. Jeden z moich przyjaciół zagadnął o to premiera, który pojawił się na zebraniu ZKP. Premier się zdziwił i kazał wydać paszport. Otrzymaliśmy go na trzy godziny przed planowanym wyjazdem. Spakowaliśmy się w ciągu godziny. Wyjechaliśmy z Polski z jedną walizką. Straciliśmy wszystko, co było w naszym mieszkaniu. Więc gdy przekroczyliśmy granicę odetchnęliśmy z ulgą. Wtedy obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej. Mieliśmy szczęście, gdyż pokochaliśmy Amerykę”.
Po wyjeździe Stanisław Skrowaczewski objął stanowisko dyrektora Minneapolis Symphony Orchestra, które piastował przez dziewiętnaście lat. W tym mieście też odnalazł swoje miejsce na ziemi. Opisze je tak: „...mały domek w puszczy nad jeziorem, wkoło cisza, pusto. Żona urządziła dom, a potem go rozbudowała. Jednocześnie mamy blisko do miasta”. Później doda: „Dziś już wiem, że nie ma miejsca na świecie, na które chciałbym zamienić nasz dom”.
Intensywna praca przynosiła owoce i doprowadziła zespół do grona najlepszych orkiestr amerykańskich. Służył temu wypracowany przez Skrowaczewskiego system pracy, jego znakomita technika, świadomość warsztatu dyrygenckiego, mistrzowskie budowanie formy utworu i oryginalnej interpretacji oraz niezwykłe wyczulenie na jakość dźwięku. Jak zauważa: „Jednym z głównych problemów dyrygenta jest ciągle żywa sprzeczność pomiędzy jednoczesną ekscytacją i kontrolą tego co się dzieje. Jeśli jest on w całości ‘wieżą kontrolną’ może utracić zapał i ekscytację pracą, co jest zaraźliwe dla muzyków i publiczności. Ta kontrola jest odwiecznym problemem każdego dyrygenta”. Nade wszystko jednak autorytet osobisty i zaufanie, jakim darzyli swojego dyrygenta muzycy orkiestry, wpłynął na wysoką ocenę jej poziomu. Koncertujący wielokrotnie w Minneapolis Artur Rubinstein tak ocenił jakość zespołu: „Pod dyrekcją Skrowaczewskiego wasza orkiestra może stać się jedną z najwspanialszych na świecie. Imponujące wyniki jego pracy są już widoczne”.
Jako swój największy sukces na stanowisku dyrektora uważa jednak wybudowanie po dwunastu latach walki i „bicia młotem po głowach” wspaniałej nowej sali koncertowej. Kształt sali jest konserwatywny, zaś jej bryła została podporządkowana w całości akustyce. W ciągu trzynastu miesięcy zbudowano salę na 2500 miejsc, która pod względem akustyki jest jedną z najlepszych na świecie. W dniu inauguracji Skrowaczewski zwrócił się do publiczności tymi słowami: „Ta sala będzie pobudzała waszą wyobraźnię i wyostrzała wasz zmysł życia. Powinniśmy uznawać to miejsce nie za arenę współzawodnictwa gwiazd, ale jako świątynię tajemnicy i kontemplacji, w której prowadzony będzie dialog z nieznanym”.
Los sprawił, że niedługo potem dyrygent inaugurował sezon w nowej sali koncertowej w Toronto. Budynek był piękny, ale akustyka fatalna. Jak wspomina – na pierwszej próbie muzycy płakali. Niemal od początku swego pobytu w Stanach rozpoczął Skrowaczewski współpracę z największymi orkiestrami amerykańskimi: dziesiątki koncertów z New York Philharmonic, Pittsburgh Symphony, Cincinnati Symphony, Cleveland Orchestra, Philadelphia Orchestra, Boston Symphony Orchestra, Metropolitan Opera i in. Przynajmniej raz w roku z niektórymi z nich udaje się na zagraniczne tournées. Często powraca do Europy i udaje się do Japonii dając koncerty ze znakomitymi zespołami Berliner Philharmoniker, Wiener Symphoniker, London Symphony, The Philharmonia, Concertgebouw, NHK Symphony, Orchestre Nationale de France, Wiener Staatsoper. Pracuje tak wiele, że nie starcza mu czasu na komponowanie. Przygotowuje ogromny repertuar – od Gesualda da Venosa po utwory najnowsze, nigdy nie dyrygując tego samego utworu tak samo. Wyznaje: „Na każdej próbie dążę do tego, aby stworzyć coś nowego – od zera. Wtedy czuję, że żyję. Nie znoszę poczucia powtarzania, gdyż czuję się wtedy nieszczęśliwy i znudzony. Muzyka jest urodzona teraz, w tym momencie, a nie odgrzana”. Wszędzie przyjmowany jest entuzjastycznie i zapraszany ponownie. Rozpoczyna także serię nagrań dla renomowanych firm fonograficznych, chociaż – jak sam twierdzi – nie lubi nagrywania z powodu narzucanego systemu pracy; np. w kontrakcie ze Skrowaczewskim i London Symphony Orchestra Philips wymusił zapis, aby na każdą minutę nagrania przeznaczyć 4 minuty próby! Uwielbia za to nagrania z koncertów na żywo. Jeśli wykonanie ma „ręce i nogi” – nie przeszkadzają mu wtedy pomyłki muzyków, kiksy, hałasy na widowni itp. Jak twierdzi – muzyka jest wtedy żywa.
Po opuszczeniu stanowiska dyrektora orkiestry w Minneapolis Skrowaczewski wiąże się na siedem lat kontraktem z Hallé Orchestra w Manchesterze. Czyni to na jednogłośną prośbę całego zespołu. Były to bardzo twórcze lata wspólnej pracy, wynoszące tę orkiestrę do wysokiego, europejskiego poziomu. Oprócz codziennych wytężonych prób i koncertów odbył z nią szereg podróży koncertowych i dokonał wielu nagrań dzieł Brucknera, Brahmsa, Szostakowicza i Prokofiewa. Atmosferę pracy Skrowaczewskiego z Hallé Orchestra tak opisuje jej koncertmistrz: „Nie mogę sobie wyobrazić nikogo bardziej oddanego muzyce niż Stan. Muzyka jest wszystkim. Wykonanie jest wszystkim.
Szczegóły wykonania są wszystkim. On był w 150% oddany muzyce, jej odkrywaniu, zgłębianiu i rozumieniu jej we właściwy sposób”. Ponieważ mieszkanie w Minneapolis i częste dojazdy do Manchesteru stały się z biegiem czasu męczące, po siedmiu latach Skrowaczewski rezygnuje z funkcji dyrektora, lecz na prośbę orkiestry godzi się pozostać jej pierwszym dyrygentem gościnnym. W podziękowaniu za lata pracy, jakie wystosował sir Michael Kennedy, czytamy: „Jest wyraźnie widoczne, gdy patrzymy na postać Skrowaczewskiego na podium, że muzyka jest wszystkim, co dla niego ma znaczenie. Prezentuje on ją publiczności w sposób szczery, bezpośredni i wierzy, że to powinno wystarczyć. Żyjemy jednak w czasach, w których szum medialny, supergwiazdy, gadżety reklamowe są cenione wyżej niż głęboka i prawdziwa wartość artystyczna. Czas pokaże, że jego wkład w historię Hallé był kluczowy. Do tej chwili możemy mu jedynie wyrazić nasze podziękowanie i mieć nadzieję na usłyszenie i zobaczenie go jako stałego dyrygenta gościnnego”. W swym liście do orkiestry Skrowaczewski wyznaje: „W dzisiejszym świecie życie zdominowane jest, na nieszczęście, przez ulotną popkulturę, nie mówiąc już o codziennych napięciach ekonomicznych, społecznych, globalnych tak dalece, że istota naszej egzystencji została zagubiona. To, co nam pozostaje, by przeciwstawić się wulgarności czasów w których żyjemy, to wielka sztuka zawsze przypominająca nam o duchowym wymiarze człowieka. Mam nadzieję, że koncerty dalej pobudzać będą naszą świadomość znaczenia i wartości muzyki, a każdy z nich stanie się rytuałem inicjacji w głębszą kontemplację prawdziwej radości – nagrodą za otwarcie się na wielką sztukę”. Prawdziwą nagrodą dla Skrowaczewskiego i odwzajemnioną miłością jego życia – od chwili, gdy jako siedmiolatek doznał niezwykłego wstrząsu – jest twórczość Antona Brucknera. Dostrzegł w jego muzyce „posłannictwo, głębię, coś co zmusza ludzi do płaczu, dzięki czemu słuchacze mogą być przeniesieni w sferę nieziemską”. Dalej tak pięknie o tym mówi: „Twórczość Brucknera, tak jak i Mozarta, Beethovena wzrusza, zachwyca, wprowadza w pewien rodzaj transu metafizycznego, nieziemskiego. Słuchając jej, czuję się jakbym znajdował się między życiem a śmiercią, czy raczej przed życiem i po śmierci”. Przyjęło się uważać Skrowaczewskiego interpretacje tej muzyki za wzorcowe, a jego samego za dyrygenta, który wprowadził twórczość Brucknera do Ameryki. Za zasługi na tym polu otrzymał w 1969 roku Złoty Medal Towarzystwa Brucknerowsko-Mahlerowskiego, a w1999 roku – za nagranie IX Symfonii z Minnesota Orchestra – nominację GRAMMY za najlepsze nagranie muzyki klasycznej. W pewien niedzielny poranek, we wczesnych latach osiemdziesiątych, wykonywał na koncercie VII Symfonię Brucknera z orkiestrą w Saarbrücken. Koncert był nagrany i transmitowany. W parę tygodni później otrzymał od dyrekcji list tej treści: „Uważamy, że symfonia była tak dobrze wykonana, że chcielibyśmy z tego zrobić CD”. To zdarzenie zapoczątkowało serię nagrań wszystkich symfonii Brucknera dla „Arte Nova” – co roku koncert z jedną symfonią z Rundfunk-Sinfonieorchester Saarbrücken. Album z wszystkimi dziełami Brucknera stał się sensacją w świecie muzycznym i otrzymał w 2002 roku w Cannes nagrodę za najlepsze nagranie XVIII/XIX-wiecznego utworu orkiestrowego.
Nie sposób dokonać pełnej prezentacji ogromnego i wielostronnego dorobku dyrygenckiego i kompozytorskiego naszego Dostojnego Gościa. Już niejako z zaszczytnego obowiązku nałożonego na mnie uchwałą Wysokiego Senatu spróbuję ten dorobek podsumować.
Stanisław Skrowaczewski jest jednym z najwybitniejszych dyrygentów XX i XXI wieku. Przez prawie siedemdziesiąt lat swej kariery dał niemal 5000 koncertów z największymi i najznakomitszymi orkiestrami na świecie! Jest to niewiarygodnie wielka liczba, świadcząca, że koncertował statystycznie co pięć dni bez przerw. A gdzie czas na próby, sesje nagraniowe, dyrektorowanie, podróże, pracę kompozytorską, życie rodzinne, wypoczynek itp.? Pięć tysięcy koncertów na najwyższym, możliwym poziomie! Sztukę wykonawczą Stanisława Skrowaczewskiego dokumentują nagrania dokonane dla niemal wszystkich renomowanych firm fonograficznych. Ich wykaz zajmuje dziesięć stron. Jego utwory – przypomnę, że skomponował ich około siedemdziesięciu – są wykonywane na wszystkich kontynentach przez najbardziej cenione orkiestry. Obecnie jest honorowym dyrygentem Minnesota Orchestra, a także dyrygentem gościnnym Rundfunk-Sinfonieorchester Saarbrücken oraz Deutsche Radio Philharmonie, w latach 2007-2010 był też głównym dyrygentem Yomiuri Nippon Symphony Orchestra w Tokio. Z radością i satysfakcją przypominam, że od 2002 roku – od lat dziesięciu – Skrowaczewski jest także pierwszym dyrygentem gościnnym Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Jest wielokrotnym laureatem prestiżowych nagród miast Minneapolis, Filadelfia, Detroit, Wrocławia, stanu Minnesota, medalu honorowego Amerykańskiego Towarzystwa Brucknerowskiego oraz Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Pięciokrotnie otrzymał nagrodę ASCAP za zasługi dla prezentacji muzyki naszych czasów. Jest doktorem honoris causa Uniwersytetu w St. Paul, Uniwersytetu Minnesota, New England Conservatory of Music, Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku przyznał mu w 1973 roku tytuł Dyrygenta Roku.
Na zakończenie pragnę oddać głos doktorowi honoris causa katowickiej Akademii Krystianowi Zimermanowi, który w kilku słowach składa hołd naszemu dzisiejszemu Gościowi. Oto te słowa: „Podziwiam bardzo Stana od naszego debiutu w Minneapolis. Wydaje się, że im jest starszy, tym jest lepszy. Jest bardzo skromny i posiada niewiarygodnie piękną duszę. Z każdym naszym wspólnym występem dostrzegałem nowe aspekty utworu, za co podziwiałem go jeszcze bardziej. Nie jest on uznany jako przedstawiciel superligi dyrygentów na równi z Bernsteinem i Karajanem, a jednak jest jednym z nich. Na zrozumienie tej prawdy potrzeba tylko czasu”.
Drogi Maestro, Szanowni Państwo!
Dzisiejsza podniosła uroczystość tworzy niezwykłą i symboliczną klamrę obecności Wielkiego Artysty w Katowicach. Pojawił się tu przed ponad sześćdziesięciu laty jako młody, wkraczający w wir życia koncertowego dyrektor Filharmonii Śląskiej, potem stał się obywatelem świata – tego muzycznego, jednak wciąż chętnie tu powracał, by spotkać się z katowicką publicznością. Przed dziesięciu laty przyjął funkcję pierwszego dyrygenta gościnnego Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a teraz trzecia instytucja katowicka – Akademia Muzyczna im. Karola Szymanowskiego, której patrona muzykę tak ukochał, przyjmuje go w poczet swych honorowych członków. Jest to niewątpliwie dla nas wzruszająca chwila, a przyjęcie przez Pana – Mistrzu! – godności doktora honoris causa Akademii jest zaszczytem dla całej społeczności akademickiej. Jako reprezentant tego środowiska pragnę wyrazić Panu najwyższe uznanie i podziękować za radość, jakiej doznajemy w kontakcie z Pana sztuką, za najwyższej próby przeżycia artystyczne, jakie ona niesie ze sobą. Dziękuję także za to, że sztuką swą ujawnia Pan tę podstawową dla muzyki prawdę, iż jest ona czymś więcej niż tylko dźwiękami i technikami – jest uchyleniem rąbka tajemnicy o niezgłębionym, duchowym wymiarze naszej egzystencji. Życzę, by jeszcze długo Pana koncerty – niech mi wolno będzie, Dostojny Maestro, posłużyć się Pańskimi słowami – były dla nas „rytuałem inicjacji w głębszą kontemplację prawdziwej radości i nagrodą za otwarcie się na wielką sztukę”.
Prof. Eugeniusz Knapik Katowice, 17 maja 2012 roku